0 komentarzy
Wspaniałe to lato! – rozmyślałam, leżąc wygodnie na trawiastym dywaniku. Na podwórku cieplutko, wokół pełno kwiatów, słońce szeroko uśmiecha się do mnie z nieba. Nie trzeba zakładać na siebie grubych ubrań i przesiadywać w domu, bo na zewnątrz tak zimno, że strach wychodzić. Teraz całe godziny spędzam na podwórku, a do gospody wracam tylko wtedy, kiedy burczy mi w brzuszku.
Mrrrrrrrrrrrrr, mrrrrr, mrr … - usłyszałam przyjemne mruczenie. To oczywiście Klemens wylegiwał się na ogrzanej słońcem trawie, tuż obok mojej nogi. Koty uwielbiają ciepełko i mrucząc okazują swoje zadowolenie. Widać nie tylko ja kocham lato.
Dość już tego leżenia, lepiej biegnijcie do parku za pałacem. Dzieje się tam mnóstwo ciekawych rzeczy! – poradził przelatujący nad naszymi głowami Bociek. Zaklekotał na koniec i odleciał w stronę gniazda.
Idziemy? – Klemens uniósł lekko powiekę. Widać nie śpieszyło mu się, by gdziekolwiek iść.
Zastanowiłam się chwilę. Nie łatwo było zrezygnować z przyjemnego wylegiwania się w słonku, jednak ciekawość zrobiła swoje.
Wstawaj leniuchu! Idziemy! - rzekłam pewnie i na dowód, że nie żartuję, szybciutko podniosłam się z trawy.
Ojeju… A tak fajnie było… – Klemens mruczał coś pod swoim kocim nosem. Widać było, że zadowolony nie jest…. – Że też ten bocian taki duży. Spuścił bym mu lanie za wtrącanie się w nie swoje sprawy. Co mu przeszkadzało, że inni sobie leżą?- pomrukiwał przeciągając się leniwie.
Nie marudź tylko rusz swoją włochatą pupę i idziemy – pośpieszyłam kocura. W sumie mogłam iść sama, ale Wy, drogie dzieci, wiecie najlepiej, że razem zawsze raźniej.
W parku , jak nigdy, pełno było ludzi. Jedni spacerowali, inni robili zdjęcia, niektórzy siedzieli w cieniu drzewa.
Nie znają się. Bez sensu siedzieć tak w cieniu, jak słonko tak przyjemnie grzeje – podsumował Klemens. Poza tym po co tu przychodziliśmy? Patrzeć na ludzi? Już ich chyba widziałem? Oj jak dostanę Boćka w swoje łapki…- narzekał dalej.
Widziałeś? – zapytałam po chwili.
Co? Ludzi? Wiesz, nie wiem, ale chyba TAK! – odpowiedział złośliwie.
Nie ludzi, głupolu! To… – wskazałam paluszkiem.
Prosto na nas leciał biały spodek. Naszym zdaniem, całkiem duży (pamiętajcie, że jesteśmy mali!). Przeleciał nad naszymi głowami, po czym powoli opadał na trawę.
Hau, hau, hau! – nie zdążyłam nic pomyśleć, gdy zza krzaków wybiegła Freska. Klemens wyprężył grzbiet, najeżył się jak włosy na miotle, po czym wskoczył w najbliższy krzak chowając się przed psiną.
O! Cześć Gaju. – zaszczekała wesoło Freska. Dawno cię nie widziałam. Też chcesz pobawić się z nami frisbee?
Fris –co? Zapytałam.
Ha, ha – zaśmiała się. No tym białym dyskiem, który przeleciał nad twoją głową. Nie mów, że nie zauważyłaś? – zdziwiła się.
Oczywiście, że zauważyłam, ale sądziłam, że to… A! Nieważne. (Przecież nie przyznam się, że myślałam, że to UFO, że za chwilę wyjdą z niego sympatyczne ufoludki z którymi na pewno się zaprzyjaźnię). To jak się tym bawi? - zapytałam.
Najlepiej jak kilka osób rzuca do siebie nawzajem. Ja oczywiście nie rzucam, bo nie bardzo mam jak. Chłopcy rzucają, a jak czasem coś im nie wyjdzie i dysk poszybuje w krzaki albo do rzeki, wtedy pojawiam się ja. Biegnę po frisbee i przynoszę im z powrotem. Dobra, wracam, pewnie już się niecierpliwią. Paa Gaju! – rzekła i po chwili biegła w stronę polanki z białym spodkiem w pysku.
Wyjrzałam zza krzaka. Klemens, nadal ostrożnie chowając się za mną, również wychylił głowę – ciekaw co się tam dzieje.
Dokładnie tak jak mówiła Freska. Kilku chłopców rzucało do siebie frisbee.
Wszyscy się przy tym świetnie bawili.
I jak tu nie lubić lata?
Ściskamy Was ciepło.
Autorka i Gaja z Galin.
4